Pracuję jako lekarz w szpitalu klinicznym.
Mam wrażenie, że państwowa służba zdrowia to ruina, która z trudem podtrzymywana jest przez:
– rezydentów (młodych lekarzy, których łatwo jest wykorzystywać przez min. 5 lat, bo chcą zrobić specjalizację),
– grupę lekarzy przypłacających pracę własnym zdrowiem (mających dużo dyżurów/etatów, pozostających po godzinach w pracy).
Są jeszcze lekarze z Ukrainy, których studia i specjalizacje są tak różne od naszych, że muszą poświęcić dużo czasu i pieniędzy na nostryfikację dyplomu (nierzadko są zatrudnieni jako nie-lekarze, a wykonują pracę lekarza).
Ogromna jest tez dziura pokoleniowa. Zupełnie jakby przez długie lata decydenci widzieli tylko czubek własnego nosa. Po co tworzyć miejsca rezydenckie albo wynagradzać uczciwie za pracę tak aby ludzie chcieli pracować w Polsce?
Ta dziura sprawia, że:
1. nie ma komu uczyć, na uczenie zresztą nie ma czasu,
2. lekarze emeryci pozostają na stanowiskach, bo nie ma ich kto zastąpić (w dużej mierze to mądrzy ludzie, ale czasami wiek odciskuje piętno na jakości pracy; a zupełnie inną sprawą jest to, że fajnie byłoby dać im odpocząć, ale przecież: 'Pani doktor, jak zrezygnuję to nie będzie nikogo na moje miejsce’